Graham Masterton, Sabat Czarownic, recenzja

 

Graham Masterton, Sabat Czarownic, recenzja


Autor: Graham Masterton

Tytuł: Sabat czarownic

Cykl: Beatrice Scarlet (tom 2)

Wydawnictwo: Albatros

Rok wydania: 2022

Liczba stron: 416

Moja ocena: 8/10

Powieść historyczna to jeden z najstarszych i najpopularniejszych gatunków literackich. Książki takie jak: „Na Zachodzie bez zmian”, „Wojna i pokój”, „Hrabia Monte Christo”, czy „Krzyżacy”, zapisały się w historii literatury, miały tez wpływ na tworzenie świadomości narodowych, czy ruchu pacyfistycznego w XX wieku. Z tego powodu z pewną ostrożnością sięgnąłem „Sabat Czarownic” - powieść historyczną napisaną przez mistrza horroru Grahama Mastertona.

Londyn druga połowa XVIII wieku. Główna bohaterka powieści Beatrice Scarlet stara się uporządkować życie po śmierci męża i syna, który został porwany przez Indian. Los sprawia, iż otrzymuje propozycję pracy w rodzinnym Londynie, gdzie ma pomagać opiekunkom w przytułku dla byłych prostytutek i kryminalistek imienia Świętej Marii Magdaleny. Beatrice szybko nawiązuje kontakt ze swoimi podopiecznymi, które korzystają z jej wiedzy medycznej oraz życiowego doświadczenia. Sytuacja zmienia się, gdy siedem młodych dziewcząt wysłanych do pracy w fabryce cygar znika w tajemniczych okolicznościach. Pozostawione przez nie ślady (pentagram wymalowany na środku pokoju i kozioł przybity do ściany) oraz zeznania świadków wskazują, iż dziewczyny były czarownicami, które odprawiły czarną mszę.

„Sabat czarownic” to drugi tom serii „Beatrice Scarlet” autorstwa Grahama Mastertona. Książka napisana jest lekko, czyta się ją bardzo szybko i z dużą przyjemnością. Główna bohaterka to postać bardzo interesująca, kobieta głębokiej wiary i religii , co jednak nie przeszkadza jej w używaniu rozumu i poszukiwaniu racjonalnych wyjaśnień „nadprzyrodzonych” zjawisk. Choć pomysł na historię uważam za bardzo dobry, sama historia trochę mnie rozczarowała. Mianowicie już na samym początku Masterton dostarcza czytelnikom garść informacji i wskazówek, które pozwalają połączyć fakty, przewidzieć dalszy rozwój wydarzeń i zidentyfikować złoczyńcę. Kolejne rozdziału ukazują poczynania Beatrice, która stara się odkryć, nie kto, a w jaki sposób dokonał zbrodni.

Mimo że akcja powieści rozgrywa się w realiach XVIII wieku, to nie zachwyca pod względem opisów, których jest bardzo niewiele. Również opowieści dziewcząt z przytułku Marii Magdaleny są wyjątkowo lakoniczne, a moim zdaniem mogłyby powiedzieć dużo o realiach życia w tamtych czasach. Niestety mimo informacji znajdującemu się na okładce, książka nie zawiera elementów horroru. Jednakże bardzo miło mi się ją czytało , dlatego zachęcam fanów Grahama Mastertona do jej przeczytania.


Dominika Skoczeń, W imię Boga, recenzja

 

Dominika Skoczeń, W imię Boga, recenzja

Autor: Dominika Skoczeń

Tytuł: W imię Boga

Wydawnictwo: Wydawnictwo HM

Rok wydania: 2024

Liczba stron: 336

Moja ocena: 8/10


Debiutancka powieść Dominiki Skoczeń pt. „W imię Boga” to książka łącząca w sobie elementy urban fantasy, antyutopii i romansu. Dominika Skoczeń to młoda pisarka pochodząca z Krakowa. Zajmuje się projektowaniem i programowaniem interfejsu użytkownika oraz tworzeniem i administrowaniem kursów zdalnego nauczania. Pracuje również jako instruktor w „Szkole Fechtunku Aramis”. W świecie mediów społecznościowych znana jest jako prowadząca kanał na Youtube „Czerw Fantastyczny”.

Główna bohaterka powieści, Laila Hercelrinki, to młoda dziewczyna pochodząca z najpotężniejszego i najbogatszego rodu w Termoniał. Ze względu na to, iż należy do uprzywilejowanej części społeczeństwa zwanej „czystokrwistymi”, jej życie opiewa we wszelkie dostatki, posiada wszelkie przywileje i cieszącej się specjalnymi prawami. Wszystko jednak się zmienia, gdy pewnego dnia jej narzeczony umiera na tajemniczą chorobę zwaną bożą gorączką, a ona sama trafia do Rioko – dzielnicy biedy, złodziei i prostytutek, której mieszkańcy szczerze nienawidzą mieszkańców górnej części miasta. Opatrzność wydaje się jednak czuwać nad Lailą, która zostaje znaleziona i przygarnięta przez Tanurila, który w zamian za przyrzeczoną mu nagrodę obiecuje się nią zaopiekować i gdy nadejdzie czas, dostarczyć ja bezpiecznie do domu. Wkrótce okazuje się, iż dziewczyna jest w poważnym niebezpieczeństwie, gdyż ktoś chce ją zamordować.

Powieść Dominiki Skoczeń swoim klimatem przypominała mi XIX wieczną powieść społeczno-obyczajową. Czytając kolejne rozdziały, miałem wrażenie, że „W imię Boga” to szablonowa powieść romantyczna, w której główna bohaterka pochodząca z zamożnej rodziny, popada w straszliwe tarapaty, lecz na ratunek przybywa jej biedny, aczkolwiek przystojny młodzieniec, w którym to ona się zakochuje, oczywiście z wzajemnością i tak dale i tak dalej. Na szczęście to nie jest tego rodzaju historia.

Ciekawa wizja Laili wygenerowana przez AI

„W imię Boga” przenosi czytelnika do dystopijnego świat, pełnego kontrastów, intryg i społecznego rozwarstwienia. Z jednej strony mamy „czystokrwistych”, którzy opiewają w luksusy, mają przywileje, a co najważniejsze uważają, że Bóg ich wyróżnił ponad innych. Z drugiej strony mammy liczną grupę mieszańców, którzy są traktowani jako obywatele drugiej kategorii. Żyją w biedzie, zajmują się szemranymi interesami, prostytucją, handlują dziećmi, a ich marzenia są bardzo skromne. Na samym dole drabiny społecznej są zwykli ludzie, obdarzeni inteligencją jednak pozbawieni „łaski posiadania primionów”, ze względu na co muszą mieszkać w rezerwatach. Bardzo ważnym elementem powieści jest jej główna bohaterka Laila Hercelrinki. Jest to osoba, która ze względu na swoje zachowanie, krnąbrność, ślepe posłuszeństwo względem Kościoła oraz bezrefleksyjne decyzje potrafiła przyprawić Tanurila o niezły zawrót głowy. Mimo szczerych chęci nie udało mi się polubić jej osoby, mimo to uważam że stworzenie tak charakterystycznej bohaterki to nie lada wyczyn.

Niestety, mimo że przeczytałem książkę od deski do deski, wiele wątków i pytań, które się w niej znalazły nie zostało wyjaśnione, przykładem są, chociażby primiony. Do chwili obecnej nie wiem, czym są, skąd się wzięły i dlaczego niektórzy mieszkańcy Termoniał mają ich bardzo dużo, a inni prawie w ogóle. Mimo to uważam debiut literacki Pani Dominiki Skoczeń za bardzo udany i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości będę mógł poznać dalsze przygody Laili i Tanurila.

Graham Masterton, Dom stu szeptów, recenzja

Graham Masterton, Dom stu szeptów, recenzja

Autor: Graham Masterton

Tytuł: Dom Stu szeptów

Wydawnictwo: Albatros

Rok wydania: 2021

Liczba stron: 352

Moja ocena: 8/10

Akcja powieści Grahama Mastertona pt. „Dom stu szeptów” rozgrywa się w starym angielskim domu, którego właściciel (Herbert Russell emerytowany naczelnik więzienia) zostaje zamordowany. Niedługo potem Rob, Grace i Martin wraz z krewnymi przybywają do posiadłości, aby dowiedzieć się więcej o ostatniej woli i testamencie ich ojca. Niektórzy z nich liczą na pokaźny majątek, inni chcą zapomnieć o bolesnych wspomnieniach z dzieciństwa. Niestety pierwszego dnia ich pobytu w majątku dochodzi do niewytłumaczalne zdarzenia. Syn Roba, Timmy, znika nagle w niewyjaśnionych okolicznościach. Do poszukiwań przyłączają się rodzice, lokalne służby i mieszkańcy. Sprawa staje się jeszcze bardziej skomplikowana, gdy okazuje się, nocą w domu mają miejsce niewytłumaczalne zjawiska: znikają przedmioty, z korytarza słychać dziwne szepty, a niektórzy mieszkańcy doznają fizycznych ataków ze strony niewidzialnych zjaw.

„Dom stu szeptów” to przykład powieści łączącej elementy horroru, kryminału i komedii. Książka napisana jest w sposób bardzo lekki, akcja rozwija się dość szybko. Niemal w każdym rozdziale autor umieścił wskazówkę, która pomaga czytelnikowi, odkryć prawdę, którą skrywa Allhallows Hall. Pojawiające się w książce elementy egzorcyzmów, dawnych ludowych przesądów oraz demonów wprowadzają nutkę grozy do całej historii. Najciekawszym dla mnie elementem książki było zakończenie, które wbrew pozorom nie było pełne grozy, lecz absurdalne i komiczne. Tylko Graham Masterton mógł coś takiego wymyślić. Dzięki temu zabiegowi historia stała się oryginalna, a nie szablonowa, jak to zwykle bywa z powieściami o nawiedzonych domach.

Jedynym elementem książki, który nie przypadł mi do gustu, są bohaterowie. Rodzice i krewni zaginionego chłopca, poprzez swoje zachowanie dawali świadectwo, jakby nieszczególnie przejmowali się losem dziecka (pili, imprezowali, ćpali i się „przytulali”). Sprawiało to, iż główny watek powieści tracił dużo na znaczeniu. W książce nie zostało również wyjaśnione, dlaczego Herbert Russell zdecydował się zapisać w spadku dom właśnie Timmiemu. Zastanawiam się, czy autor po prostu zapomniał tego zrobić lub ten element został z książki usunięty.

Niemniej jednak lektura „Domu stu szeptów” autorstwa Grahama Masterton dostarczyła mi bardzo dużo rozrywki i przypomniał mi, dlaczego lata temu zaczytywałem się w jego książkach. Szczerze i gorąco polecam te i inne jego książki wszystkim fanom literatury grozy. 

Orson Scott Card, Glizdawce, recenzja

 

Orson Scott Card, Glizdawce, recenzja


Autor: Orson Scott Card

Tytuł: Glizdawce

Wydawnictwo: Pruszyński i S-ka

Rok wydania: 1994

Liczba stron: 306

Moja ocena: 4/10


Orson Scott Card to jeden z najbardziej znanych amerykańskich pisarzy science-fiction, który w swoim dorobku ma kilkadziesiąt książek i opowiadań. Jest on również laureatem prestiżowych literackich nagród  Hugo i Nebula. Dotychczas miałem okazję przeczytać dwie jego powieści „Grę Endera” i „Mówcę Umarłych”. Pierwsza zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, do tego stopnia, że ​​do dziś polecam ją znajomym. Niestyety druga kompletnie nieprzypadła mi do gustu, głównie ze względu na jej filozoficzno-moralizatorski charakter. Z tego tez powodu z dużą ostrożnością sięgnąłem po kolejna powieść tego autora. Tym razem zdecydowałem się sięgnąć po powieść z gatunku future fantasy pt. „Glizdawce”.

Akcja książki rozgrywa się na odległej planecie Imaculata, która przed ponad 5 tys. lat została skolonizowana przez osadników z Ziemi. Dzięki manipulacji genami i DNA, planeta została skolonizowana przez nowe gatunki roślin i zwierząt, skutkiem czego Ziemianie mogli przystosować się do życia na niej. Władzę na planecie sprawuje heptarcha, który ze swojego tronu rządzi siedmioma królestwami obejmującymi całą planetę. Jednak w wyniku dworskich intryg i zamachu stanu władzę w imperium przejął uzurpator Oruc, wierzący iż tylko on może sprawnie rządzić mieszkańcami Imaculaty. Jedyną osobą, która może zagrozić jego władzy jest Patience, trzynastoletnia dziewczynka, legalna następczyni tronu, która od wczesnego dzieciństwa przygotowywana jest do odzyskania tronu i spełnienia starożytnego proroctwa. W tym celu uczy się sztuki dyplomacji i skrytobójstwa.

„Glizdawce” to jedna z tych książek, która mimo bardzo ciekawego pomysłu i dużego potencjału, została napisana w sposób delikatnie mówiąc przeciętny. Początek historii przedstawiał się bardzo obiecująco. Motyw kolonizacji obcej planety, pozbawionej surowców niezbędnych do zbudowania przemysłu, manipulacja genami celem przystosowania ludzi, roślin i zwierząt do życia na niej wydawał się interesujący. Niestety wraz z kolejnymi rozdziałami fabuła książki z powieści przygodowej, zaczęła się przeistaczać się w niezgrabną bajkę, pełną teologiczno-filozoficznych wywodów, od których mogła rozboleć głowa. Głowni bohaterowie to prawdziwy dramat, są bezbarwni i nudni. Zamiast zająć się wykonaniem zadania lub budowaniu wzajemnych relacji, nieustannie trwonili czas na dyskusje na temat natury istnienia, sensu poznania, przeznaczeniu i religii. Akcja rozwija się bardzo wolno, a niektóre rozdziały nie wnoszą zupełnie niczego do fabuły. Moim zdaniem najsłabszym elementem książki jest zakończenie. Napisane w sposób chaotyczny i niezrozumiały, przypomina łamigłówkę, w której brakuje kilku elementów, bez których nie można mieć pewności, co finalnie przedstawia obrazek.

„Glizdawce” autorstwa Orsona Scotta Carda to obecnie najsłabsza książka autora, jaką miałem okazję przeczytać. Osobiście nie polecam.