Orson Scott Card, Glizdawce, recenzja

 

Orson Scott Card, Glizdawce, recenzja


Autor: Orson Scott Card

Tytuł: Glizdawce

Wydawnictwo: Pruszyński i S-ka

Rok wydania: 1994

Liczba stron: 306

Moja ocena: 4/10


Orson Scott Card to jeden z najbardziej znanych amerykańskich pisarzy science-fiction, który w swoim dorobku ma kilkadziesiąt książek i opowiadań. Jest on również laureatem prestiżowych literackich nagród  Hugo i Nebula. Dotychczas miałem okazję przeczytać dwie jego powieści „Grę Endera” i „Mówcę Umarłych”. Pierwsza zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, do tego stopnia, że ​​do dziś polecam ją znajomym. Niestyety druga kompletnie nieprzypadła mi do gustu, głównie ze względu na jej filozoficzno-moralizatorski charakter. Z tego tez powodu z dużą ostrożnością sięgnąłem po kolejna powieść tego autora. Tym razem zdecydowałem się sięgnąć po powieść z gatunku future fantasy pt. „Glizdawce”.

Akcja książki rozgrywa się na odległej planecie Imaculata, która przed ponad 5 tys. lat została skolonizowana przez osadników z Ziemi. Dzięki manipulacji genami i DNA, planeta została skolonizowana przez nowe gatunki roślin i zwierząt, skutkiem czego Ziemianie mogli przystosować się do życia na niej. Władzę na planecie sprawuje heptarcha, który ze swojego tronu rządzi siedmioma królestwami obejmującymi całą planetę. Jednak w wyniku dworskich intryg i zamachu stanu władzę w imperium przejął uzurpator Oruc, wierzący iż tylko on może sprawnie rządzić mieszkańcami Imaculaty. Jedyną osobą, która może zagrozić jego władzy jest Patience, trzynastoletnia dziewczynka, legalna następczyni tronu, która od wczesnego dzieciństwa przygotowywana jest do odzyskania tronu i spełnienia starożytnego proroctwa. W tym celu uczy się sztuki dyplomacji i skrytobójstwa.

„Glizdawce” to jedna z tych książek, która mimo bardzo ciekawego pomysłu i dużego potencjału, została napisana w sposób delikatnie mówiąc przeciętny. Początek historii przedstawiał się bardzo obiecująco. Motyw kolonizacji obcej planety, pozbawionej surowców niezbędnych do zbudowania przemysłu, manipulacja genami celem przystosowania ludzi, roślin i zwierząt do życia na niej wydawał się interesujący. Niestety wraz z kolejnymi rozdziałami fabuła książki z powieści przygodowej, zaczęła się przeistaczać się w niezgrabną bajkę, pełną teologiczno-filozoficznych wywodów, od których mogła rozboleć głowa. Głowni bohaterowie to prawdziwy dramat, są bezbarwni i nudni. Zamiast zająć się wykonaniem zadania lub budowaniu wzajemnych relacji, nieustannie trwonili czas na dyskusje na temat natury istnienia, sensu poznania, przeznaczeniu i religii. Akcja rozwija się bardzo wolno, a niektóre rozdziały nie wnoszą zupełnie niczego do fabuły. Moim zdaniem najsłabszym elementem książki jest zakończenie. Napisane w sposób chaotyczny i niezrozumiały, przypomina łamigłówkę, w której brakuje kilku elementów, bez których nie można mieć pewności, co finalnie przedstawia obrazek.

„Glizdawce” autorstwa Orsona Scotta Carda to obecnie najsłabsza książka autora, jaką miałem okazję przeczytać. Osobiście nie polecam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz