Anna Chrustowska, Opiekun, recenzja

 

Anna Chrustowska, Opiekun, recenzja

Autor: Anna Chrustowska

Tytuł: Opiekun

Wydawnictwo: Selfpublishing

Rok wydania: 2025

Liczba stron: 204

Moja ocena: 7/10


„Opiekun” to  Debiutancka powieść Anny Chrustowskiej to intrygujące połączenie fantasy, horroru i powieści psychologicznej, osadzone w czasach pierwszych osadników na Dzikim Zachodzie. Autorka przenosi czytelników do niewielkiego miasteczka pośrodku ogromnego lasu. Pastor Piotr, prowadzący w swoim domu dom dla sierot, stara się zachować racjonalne spojrzenie na otaczającą go rzeczywistość, jednak jego przekonania zostają wystawione na próbę, gdy pod jego opiekę trafia Ana – tajemnicza dziewczynka, ocalona przed linczem. Od tej chwili nic już nie jest takie samo: to, co dotąd wydawało się bezpieczne i zrozumiałe, zaczyna się rozpadać, ustępując miejsca czemuś niepojętemu i mrocznemu.

Siłą tej książki jest jej atmosfera – duszna, ciężka i mroczna. Warto docenić ambicję i odwagę autorki, która nie tylko podjęła się stworzenia złożonej, symbolicznej historii, ale też zdecydowała się wydać ją samodzielnie. Nie sposób jednak nie wspomnieć o pewnych słabościach. Styl Chrustowskiej – choć konsekwentny i dobrze dopasowany do tematyki – momentami okazuje się zbyt ciężki. Cała powieść utrzymana jest w ponurym, melancholijnym tonie, który może przytłoczyć czytelnika. Brakuje w niej jaśniejszych momentów, a zwłaszcza opisów codzienności dzieci, które mogłyby wprowadzić choć odrobinę ciepła i równowagi. Gdyby autorka pozwoliła bohaterom choć na chwilę zaznać radości, kontrast między światłem a mrokiem byłby jeszcze silniejszy.

Mimo tych zastrzeżeń „Opiekun” to książka, która zostaje w pamięci. Opowiada o ludzkiej bezradności wobec tego, co nieuniknione. To książka niełatwa, ale przemyślana, napisana z pasją i świadomością tematu. Choć przydałoby się w niej więcej oddechu i emocjonalnych kontrapunktów, debiut Anny Chrustowskiej można uznać za udany i obiecujący początek literackiej drogi.

Anna Maria Wybraniec, Niebo, ptaki i robaki, recenzja

Anna Maria Wybraniec, Niebo, ptaki i robaki, recenzja

Autor: Anna Maria Wybraniec

Tytuł: Niebo, ptaki i robaki

Wydawnictwo: Phantom Books Horror

Rok wydania: 2020

Liczba stron: 197

Moja ocena: 8/10


Anna Maria Wybraniec w swoim zbiorze opowiadań Niebo, ptaki i robaki zabiera czytelnika w podróż przez obszary, których zwykle wolimy nie odwiedzać. Nie dlatego, że są zbyt fantastyczne czy makabryczne, ale dlatego, że są boleśnie prawdziwe. We wstępie do książki Wojciech Gunia trafnie pisze, że proza Wybraniec „wyrasta ponad narzekania zakonu konwencji”, a jej groza to „czysta groza życia”. Autorka nie szuka tanich efektów ani nie prowadzi czytelnika utartymi ścieżkami gatunku. Zamiast tego konstruuje świat, w którym lęk sączy się z każdej strony – z poranka, który nie daje nadziei, z poczucia obcości wobec samego siebie, z ciszy w mieszkaniu, które już dawno przestało być domem.

Bohaterowie tych dwunastu opowiadań to ludzie złamani – przez traumę, chorobę, wspomnienia. Wybraniec nie próbuje ich oceniać, raczej przygląda się im z empatią, ale też z bezlitosną szczerością. To właśnie ta ambiwalencja – współczucie splecione z chłodnym dystansem – sprawia, że jej proza ma tak duży ciężar emocjonalny.

Czytanie Nieba, ptaków i robaków nie jest doświadczeniem lekkim. Ja sam sięgałem po poszczególne opowiadania pomiędzy innymi lekturami. Najmocniej zapadła mi w pamięć Mnemonika termitiery – jedenaste opowiadanie tomu. To poruszająca, momentami wręcz duszna historia człowieka zmagającego się z syllogomanią i prawdopodobnie schizofrenią, widziana oczami jego nastoletniego syna. Wybraniec prowadzi narrację tak, że czytelnik czuje się niemal jak świadek powolnego rozpadu – człowieka, relacji, pamięci. A jednocześnie w tym rozpadzie pojawia się coś niepokojąco ludzkiego, coś, co każe współczuć, choć zarazem budzi lęk. Pod względem stylu Wybraniec zbliża się do Wojciecha Guni.

Niebo, ptaki i robaki to książka wymagająca, ale też niezwykle satysfakcjonująca dla czytelnika, który lubi, gdy literatura zostawia w nim ślad – nie zawsze przyjemny, ale zawsze prawdziwy. To nie horror, który ma straszyć. To horror, który ma uwrażliwiać. I właśnie dlatego warto po niego sięgnąć.

 

Tomasz Kwaśniak, Trzecia Brama, recenzja

 

Tomasz Kwaśniak, Trzecia Brama, recenzja

Autor: Tomasz Kwaśniak

Tytuł: Trzecia Brama

Wydawnictwo: HM

Rok wydania: 2015

Liczba stron: 276

Moja ocena: 9/10


Niektóre książki mają w sobie coś szczególnego – wystarczy kilka stron, by zatracić się w historii. Tak najkrócej opisałbym książkę Tomasza Kwaśniaka Trzecia Brama. Debiut zaskakująco dojrzały, świeży i pomysłowy, który wciąga w świat wirtualnej rzeczywistości z siłą dobrze zaprojektowanej gry.

Robert, główny bohater, to młody chłopak, który nie radzi sobie z rzeczywistością. Jego ucieczką są gry, w której można być kimkolwiek zechce. Pewnego dnia dochodzi jednak do tragedii. Wypadek samochodowy przekreśla jego szansę na normalne życie. Aby zdobyć pieniądze (200 000 000 złotych monet)na kosztowne leczenie Robert trafia do świata MMORPG.

Kwaśniak w bardzo ciekawy sposób łączy konwencję fantasy z elementami science fiction. Świat gry jest tu równie namacalny jak nasz własny, a każdy wybór bohatera niesie konsekwencje. To, co początkowo przypomina klasyczną historię high fantasy, szybko nabiera głębszego sensu.

Styl autora jest bardzo przystępny – widać, że Kwaśniak pisze z pasją i wie, o czym chce opowiedzieć czytelnikowi. Nie ma tu nudnych technicznych opisów, które często męczą w tego typu literaturze. Zamiast tego dostajemy dynamiczną narrację, dialogi z charakterem i sceny, które z łatwością można sobie wyobrazić. To książka, którą naprawdę czyta się błyskawicznie.

Nie sposób nie wspomnieć o samej konstrukcji świata. Autor tworzy spójną, logiczną rzeczywistość, w której reguły są zrozumiałe i konsekwentne. Gracze walczą, tworzą gildie, zdobywają doświadczenie, awansują na wyższy poziom. Największe zaskoczenie przychodzi jednak na końcu. Kwaśniak potrafi wywrócić oczekiwania czytelnika, a zakończenie otwiera drzwi (czy raczej: bramę) do potencjalnego ciągu dalszego. I jeśli taki powstanie, to bez wahania po niego sięgnę.

Na koniec warto dodać, że Trzecia Brama jest też po prostu ładnie wydana – błękitno-czarna okładka, czytelny układ. Wszystko to składa się na bardzo udany debiut, który czytałem z ogromną przyjemnością.

 

Philip K. Dick, Świat Jonesa, recenzja

Philip K. Dick, Świat Jonesa, recenzja

Autor: Philip K. Dick

Tytuł: Świat Jonesa

Wydawnictwo: Rebis

Rok wydania: 2013

Liczba stron: 260

Moja ocena: 7/10

Moje kolejne spotkanie z twórczością Philipa K. Dicka okazało się zaskakująco udane – choć nie bez zastrzeżeń. Po lekturze Ubika i Człowieka z wysokiego zamku, które nie zrobiły na mnie większego wrażenia, do Świata Jonesa podchodziłem z ostrożnością. Tym razem jednak historia wciągnęła mnie bardziej i, co ważne, zostawiła kilka myśli, które wciąż do mnie wracają.

Dick kreśli tu dystopijną (czyli to co lubię najbardziej) wizję Stanów Zjednoczonych w latach 90. XX wieku. To kraj po wojnie nuklearnej, gdzie władzę sprawuje totalitarne państwo oparte na wojsku i wszechobecnych służbach bezpieczeństwa. Opornych wysyła się do obozów pracy, a społeczeństwo trzyma w ryzach nowa ideologia – relatywizm. W skrócie: możesz mówić wszystko, o ile jesteś w stanie to udowodnić.

Wizja Dicka jest mroczna, ale i pomysłowa. Ludzie, zniszczeni psychicznie przez wojnę, żyją w apatii. Niektórzy zostali zmutowani przez promieniowanie, co otwiera przestrzeń dla wątków związanych z odmiennością i wykluczeniem. Na tym tle pojawia się tytułowy Jones, człowiek posiadający niezwykły dar: potrafi bezbłędnie przewidzieć przyszłość do roku naprzód. Jego historia wciąga, choć w wielu miejscach miałem wrażenie, że autor wzorował postać na Adolfie Hitlerze – widać to w sposobie, w jaki Jones zyskuje wyznawców i manipuluje nimi.

Pod względem stylu Świat Jonesa czyta się dobrze – język jest klarowny, a tempo odpowiednio szybkie. Nie jest to może najbardziej złożona czy dopracowana książka Dicka, ale sprawdza się jako przykład wczesnej dystopii z ciekawymi pytaniami filozoficznymi w tle. Zakończenie przewidywalne, choć akceptowalne – nie psuje całości, ale nie zaskakuje tak, jak można by tego oczekiwać.

Na osobne słowa zasługują ilustracje Wojciecha Siudmaka, które świetnie dopełniają tekst.

Świat Jonesa to książka, którą warto przeczytać, choć nie należy spodziewać się arcydzieła. Dla mnie to najlepsze spotkanie z Dickiem do tej pory – wciąż jednak bardziej interesująca jako wizja i refleksja, niż jako w pełni satysfakcjonująca fabuła.

Przemysław Budziński, Cisza roju. Insektorium, tom I, recenzja

Przemysław Budziński, Cisza roju. Insektorium, tom I, recenzja

 

 Autor: Przemysław Budziński

Tytuł: Cisza Roju. Insektorium

Tom: I

Wydawnictwo: Światy Równoległe

Rok wydania: 2025

Liczba stron: 354

Moja ocena: 9/10


Antarkta, dawniej Antarktyda – ostatnie miejsce, którego nie dosięgła apokalipsa. Tak zaczyna się „Cisza roju. Insektorium” Przemysława Budzińskiego – historia łącząca postapo z dark fantasy. Już sam początek, pełen odniesień do Starego Testamentu i plag egipskich, pokazuje, jak doszło do upadku świata, jaki znamy.

W tym roku sięgnąłem już po dwie inne książki Przemysława Budzińskiego„Szczecinowiercę”, czyli zbiór opowiadań grozy z solidną dawką czarnego humoru, oraz „Kieszenie pełne ślimaków”, świetną powieść grozy, która potwierdziła, że autor doskonale czuje się w mrocznych klimatach.
Głównym bohaterem jest Nataniel, patron Lazaretu, który opuszcza dotychczasową przystań i wyrusza w podróż przez pogrążoną w rozkładzie i groźbie wojny Antarktę.  Przemysław Budziński nie bawi się w ozdobniki. Pisze krótko, konkretnie, czasem brutalnie. Autor nie ucieka od mocnych scen (+18), ukazując w ten sposób obraz świata, w którym ludzie coraz bardziej przypominają potwory. Autor sprawnie łączy motywy biblijne, słowiańskie i mitologiczne. Nadprzyrodzone elementy są, ale nie przytłaczają.

Moim zdaniem najważniejszym elementem książki jest przedstawienie społeczeństwa Antarkty. Ludzie podzielili kontynent na różne obszary, tworząc nowe państwa, w których funkcjonują odmienne systemy rządów: totalitaryzm, monarchia dziedziczna, monarchia elekcyjna, demokracja oraz system plemienny. Podczas lektury odniosłem wrażenie, że w tym aspekcie autor czerpał inspirację z uniwersum przedstawionego w książce „Metro 2033”. Dla mnie najciekawszą postacią w książce był cesarski posłaniec Arion. Jego poczucie humoru, cięte riposty oraz język ostry niczym szabla sprawiły, że bardzo polubiłem tę postać.

„Cisza roju. Insektorium” wciąga od pierwszych stron. To miks grozy, przygody, fantasy i postapo, który czyta się jednym tchem. Przemysław Budziński stworzył świat ciężki i fascynujący zarazem – taki, który zostaje w głowie na długo po zakończeniu.

Stephen King, To, recenzja

Stephen King, To, recenzja

 Autor: Stephen King

Tytuł: TO

Wydawnictwo: Albatros

Rok wydania: 2017

Liczba stron: 1102

Moja ocena: 9/10


Derry – miasteczko, które z pozoru wygląda na idealne miejsce do życia. Spokojne ulice, sąsiedzi znający się od lat, atmosfera swojskości. Ale to tylko złudzenie. Bo prawdę o Derry widzą dzieci – to one potrafią dostrzec potwora czającego się w kanałach, potwora, który zna ich największe lęki i przybiera kształty rodem z koszmarów.

„TO” Stephena Kinga to książka, którą trudno porównać z czymkolwiek innym. To nie tylko horror, ale też opowieść o przyjaźni, dojrzewaniu i o tym, jak dzieciństwo potrafi na zawsze odcisnąć się w naszej pamięci. Klub Frajerów – Bill, Beverly, Ben, Richie, Eddie, Mike i Stan – to bohaterowie pełnokrwiści, barwni i tak wyraziści, że niemal od razu stają się bliscy czytelnikowi.

Dla mnie najciekawszymi postaciami byli Beverly, Richie i Ben. Każde z nich miało w sobie coś wyjątkowego – Beverly siłę i mądrość, Richie humor i lekkość, a Ben wrażliwość, która potrafiła przerodzić się w odwagę. Obok nich nie mogę nie wspomnieć Henry’ego Bowersa – szalonego dzieciaka, którego własny ojciec pchnął w stronę nienawiści i przemocy.

Muszę się przyznać, że pierwszy raz sięgnąłem po tę książkę dwa lata temu. Po 170 stronach odłożyłem ją, bo wstęp – w którym King szczegółowo przedstawia bohaterów – wydał mi się potwornie nużący i zdecydowanie za długi. Moim zdaniem spokojnie mógłby być skrócony o połowę. Dopiero później, gdy historia przenosi się do 1958 roku, opowieść naprawdę się rozkręca. I wtedy King pokazuje pełnię swoich możliwości.

Autor bawi się narracją – raz prowadzi nas do roku 1958, innym razem do 1985, pozwalając nam obserwować tę samą grupę jako dzieci i dorosłych. Ten zabieg działa świetnie, nadając historii głębi i sprawiając, że powrót do Derry ma w sobie coś magicznego, ale też bolesnego. To, co przeżyli jako dzieci, nie daje im spokoju nawet po latach.

„TO” to powieść monumentalna – ponad tysiąc stron, pełnych dygresji i opowieści o historii miasta. Dla jednych będzie to fascynujące, dla innych nużące. Ale warto przez to przebrnąć, bo King nagradza czytelnika niesamowitym klimatem, świetnie oddanym duchem lat pięćdziesiątych i zakończeniem, które naprawdę robi wrażenie.

To nie jest książka łatwa, ani szybka. To raczej literacka podróż – w głąb dzieciństwa, w głąb strachu, w głąb ciemnych zakamarków ludzkiej pamięci. Jeśli dacie się porwać tej opowieści, Klub Frajerów zostanie z Wami na długo. A Pennywise… cóż, gwarantuję, że jeszcze nieraz przypomni Wam się w najmniej oczekiwanym momencie.

Polecam, choć ostrzegam – to nie tylko horror. To powieść o życiu, dorastaniu i przyjaźni, której nie da się zapomnieć.

 

Lesław Chowaniec, Forteca, recenzja

 

Lesław Chowaniec, Forteca, recenzja

Autor: Lesław Chowaniec

Tytuł: Forteca

Wydawnictwo: Selfpublishing

Rok wydania: 2025

Liczba stron: 240

Moja ocena: 8/10

„Forteca” Lesława Chowańca to powieść, która udowadnia, że gatunkowe połączenia – jeśli są umiejętnie przeprowadzone – mogą dać naprawdę intrygujący efekt. Autor sięga po elementy sensacji i horroru gotyckiego, osadzając fabułę w mroźnej scenerii północnej Norwegii. To właśnie miejsce akcji odgrywa jedną z głównych ról – odcięta od świata, średniowieczna twierdza staje się areną wydarzeń, w której nic nie jest takie, jakim wydaje się na pierwszy rzut oka.

Punktem wyjścia jest tajemnicza śmierć młodego małżeństwa, po której w ruinach pozostają jedynie lodowe szczątki. Kilka dni później w to samo miejsce trafia oddział amerykańskich komandosów pod dowództwem Johna Sullivana. Oficjalna misja ma charakter rutynowy: sprawdzić, dlaczego z twierdzą utracono kontakt. Szybko jednak okazuje się, że to dopiero początek koszmaru. Forteca kryje bowiem zagadkę, z którą niełatwo się zmierzyć – i nie chodzi tu wyłącznie o anomalnie wysoką temperaturę w budynku czy świeżo wymienione okna.

Chowaniec z dużą wprawą buduje atmosferę – czytelnik czuje lodowaty chłód i izolację, a jednocześnie wyczuwa wszechobecną grozę. Każdy krok bohaterów w głąb twierdzy przybliża ich nie tylko do odpowiedzi, ale i do konfrontacji z czymś, czego nie sposób łatwo nazwać. To balansowanie na granicy horroru i thrillera sprawia, że książkę trudno odłożyć.

Pod względem tempa „Forteca” momentami przypomina klasyczne kino akcji i grozy – skojarzenia z „Predatorem” czy „Obcym: Decydujące starcie” nasuwają się same. Autor nie stawia jednak wyłącznie na strzelaniny czy krwawe obrazy. Wręcz przeciwnie – groza jest bardziej sugestią, grą wyobraźni, atmosferą podszytą niepewnością i tajemnicą.

Jeśli miałbym wskazać mankament, to byłaby nim pewna przewidywalność fabuły – czytelnik dość szybko orientuje się w kierunku, w jakim zmierza historia. Osoby szukające horroru w dosłownym, brutalnym wydaniu mogą też poczuć niedosyt, bo „Forteca” bliższa jest thrillerowi militarno-gotyckiemu niż klasycznemu gore.

Polecam fanom sensacji, thrillerów i lekkiej grozy – to świetny wybór na długie jesienne wieczory.

Robert A. Henlein, Żołnierze Kosmosu, recenzja

Robert A. Henlein, Żołnierze Kosmosu, recenzja

Autor: Robert A. Heinlein

Tytuł: Żołnierze Kosmosu

Wydawnictwo: Mag

Rok wydania: 2023

Liczba stron: 256

Moja ocena: 9/10


Robert A. Heinlein (1907–1988) to jeden z filarów science fiction XX wieku – stawiany obok Isaaca Asimova czy Arthura C. Clarke’a. Weteran marynarki, inżynier, wizjoner. Jego książki łączą techniczną precyzję z pytaniami o człowieka, społeczeństwo i politykę. Nic dziwnego, że wciąż wywołują dyskusje, a on sam zapisał się w historii gatunku jako klasyk, którego głos brzmi do dziś.

Żołnierze kosmosu to powieść, która – podobnie jak głośny film Verhoevena z 1997 roku – wzbudza emocje, choć oba dzieła są zupełnie różne. Heinlein nie stawia na widowisko, lecz na refleksję. Owszem, mamy wojnę z obcymi, tzw. Arachnidami, ale autorowi zależy przede wszystkim na pytaniach o odpowiedzialność, obywatelskość i cenę wolności.

Narratorem jest młody kadet Johny Rico. To przez jego oczy poznajemy codzienność rekrutów, wojskową dyscyplinę i ustrój Federacji Ziemskiej. Heinlein świetnie pokazuje, że armia to nie tylko technologia i hierarchia, ale też trudne wybory moralne. Szczególnie mocno zapada w pamięć myśl, że prawdziwe przywództwo to gotowość poniesienia ryzyka – nawet wtedy, gdy oznacza to stanąć w pierwszym szeregu.

Choć książka powstała w 1959 roku, jej aktualność wciąż zaskakuje. Refleksje na temat społeczeństwa, władzy i poświęcenia brzmią niezwykle współcześnie, a liczne techniczne opisy sprzętu, statków czy systemów dowodzenia nadają powieści autentyczności. Co ciekawe, scen walki jest tu stosunkowo niewiele – Heinlein woli opowiadać o przygotowaniach, szkoleniu i filozofii wojny niż o samej akcji. Może dla niektórych będzie to wada, ale w moim odczuciu właśnie to sprawia, że powieść wyróżnia się na tle klasycznego military SF..

Na szczególne wyróżnienie zasługuje wątek relacji Rico z ojcem, który dodaje powieści głębi i osobistego charakteru. Całość czyta się lekko, nawet mimo obecności dłuższych rozważań autora. Najsłabszym elementem okazują się natomiast sceny walki z robalami – sprawiają wrażenie napisanych z obowiązku, bez próby nadania im barwności czy dynamiki. Na szczęście współczesne wydania nadrabiają to w pewnym stopniu klimatycznymi okładkami, doskonale oddającymi ducha tej historii.

Żołnierze kosmosu to klasyka, którą każdy fan science fiction powinien znać. To nie tylko wojna z obcymi, ale przede wszystkim refleksja nad tym, czym jest lojalność, odpowiedzialność i obywatelskość. Dla mnie była to już czwarta przygoda z Heinleinem – i z pewnością nie ostatnia.

Clive Barker, Księgi Krwi, Tom I-III, recenzja

Clive Barker, Księgi krwi, Tom I-III, recenzja

Autor: Clive Barker

Tytuł: Księgi Krwi (tom I-III)

Wydawnictwo: Mag

Rok wydania: 2021

Liczba stron: 551

Moja ocena: 7/10


Z początkiem tego roku rozpocząłem lekturę jednego z najgłośniejszych zbiorów opowiadań grozy – „Ksiąg Krwi I-III” Clive’a Barkera. Postanowiłem rozłożyć sobie lekturę w czasie: pomiędzy kolejnymi książkami czytałem po jednym opowiadaniu ze zbioru, aby nie przesycić się intensywnością i ciężarem tego typu literatury. Zabieg ten pozwolił mi przyjrzeć się każdej historii z osobna i porównać je między sobą. Pierwszy tom zrobił na mnie największe wrażenie – mroczny, brutalny i wręcz hipnotyzujący. Drugi okazał się nierówny – połowa opowiadań wybitna, połowa przeciętna. Trzeci natomiast wypadł dużo słabiej.

Barker proponuje literaturę grozy w formie ekstremalnej: to horrory w stylu gore, przesycone makabrą, cielesnością, deformacją i obrazami budzącymi autentyczny dyskomfort. Jednocześnie każde z opowiadań jest inne – autor za każdym razem wymyśla nowy koncept, który zaskakuje i nie pozwala przejść obok obojętnie.

Na całość składa się siedemnaście opowiadań podzielonych na trzy księgi.

Księga I
Krwawa Księga – młody oszust udający medium staje się ofiarą zemsty duchów, które wypisują na jego ciele wszystkie swoje mroczne historie.
Nocny pociąg z mięsem – pewien mężczyzna odkrywa w nowojorskim metrze istnienie istot karmiących się ludzkim mięsem.
Papla i Jack – demon zostaje wysłany, by dręczyć zwyczajnego mężczyznę, ale ich starcie przybiera zaskakująco komediowo-makabryczny obrót. Moim zdaniem najlepsze opowiadanie z całego zbioru.
Blues świńskiej krwi – były policjant odkrywa w poprawczaku diabelską obecność powiązaną ze świnią karmioną ludzkim mięsem. Znakomite, mroczne i wkręcające opowiadanie.
Sex, śmierć i światło gwiazd – trupia trupa aktorska powraca, by zagrać w spektaklu i ośmieszyć żywych.
Miasta wśród wzgórz – para turystów natrafia na społeczności, które w rytualnej walce formują gigantyczne istoty z ludzkich ciał.

Księga II
Lęk – student filozofii przeprowadza na znajomych eksperymenty konfrontujące ich z największymi lękami. Zdrowo pokręcona historia o pewnym psychopacie.
Piekielne zawody – bieg uliczny w Londynie staje się starciem dobra ze złem.
Jacqueline Ess: jej wola i testament – kobieta odkrywa zdolność kształtowania ciał innych ludzi, co prowadzi do serii makabrycznych zdarzeń. Mocno pokręcona i sugestywna historia.
Skóry ojców – ojciec i syn na pustyni stają wobec pradawnych istot powracających po swoje potomstwo.
Nowe zabójstwo przy Rue Morgue – opowieść o zagadkowym morderstwie młodej prostytutki i jej tajemniczym adoratorze.

Księga III
Syn Celluloidu – w ciele przestępcy rozrasta się nowotwór, który przeistacza się w istotę żerującą na emocjach widzów w kinie.
Trupiogłowy Król – uwolniony spod ziemi starożytny potwór rozpoczyna krwawe żniwo.
Spowiedź całunu (króla pornografii) – dusza zamordowanego księgowego zostaje uwięziona w całunie.
Kozły ofiarne – rozbitkowie trafiają na wyspę będącą masowym grobem, gdzie zmarli domagają się pamięci.
Lidzkie szczątki – młody żigolak poznaje tajemniczego kolekcjonera starożytnych rzeźb, z których jedna zaczyna przejmować jego życie.

„Księgi Krwi” Clive’a Barkera to zbiór, który w pełni zasłużenie zyskał status kultowego. Pierwsza księga to absolutna rewelacja. Druga prezentuje się nierówno, a trzecia – choć wciąż intrygująca – nie dorównuje poprzednim. Całość to bezdyskusyjny klasyk literatury grozy, wciąż robiący ogromne wrażenie.

Arthur C. Clark, Spotkanie z Ramą, recenzja

 

Arthur C. Clark, Spotkanie z Ramą, recenzja

Autor: Arthur C. Clark

Tytuł: Spotkanie z Ramą

Cykl: Rama (tom I)

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis

Rok wydania: 2023

Liczba stron: 280

Moja ocena: 3/10


Arthur C. Clarke to jedno z najważniejszych nazwisk literatury science fiction XX wieku, a jego Spotkanie z Ramą uznawane jest za jedno z arcydzieł gatunku. Książka zdobyła niemal wszystkie prestiżowe nagrody, jakie można sobie wyobrazić: Hugo, Nebulę, Locusa, BSFA, Campbella, Jupitera. Trudno więc podejść do niej bez wysokich oczekiwań.

W naszym układzie słonecznym pojawia się obiekt o regularnym kształcie i gigantycznych rozmiarach pojawia się w Układzie Słonecznym. Szybko okazuje się, że to nie asteroida, lecz statek obcej cywilizacji, nazwany Rama (wybrano nazwę związaną z egipskim bóstwem, gdyż wyczerpano nazwy pochodzące z greckiej bądź rzymskiej mitologii). Na jego pokład dostaje się załoga statku Śmiałek, której zadaniem jest zbadanie konstrukcji i ustalenie, czy stanowi zagrożenie dla Ziemi. Pomysł – przynajmniej na poziomie ogólnym – jest intrygujący. Niestety, jego literacka realizacja pozbawiona została emocji. Narracja Clarke’a jest chłodna, techniczna, niemal zupełnie wyzuta z dramaturgii. W momentach, które powinny budzić fascynację, niepokój czy poczucie kontaktu z czymś niepojętym, autor pozostaje beznamiętny. Zamiast budowania atmosfery tajemnicy – suchy raport z obserwacji.

Jednym z najsłabszych elementów powieści są postacie. Komandor Norton i jego załoga to bohaterowie pozbawieni głębi, wyraziście zarysowanych cech czy relacji między sobą. Trudno zapamiętać ich imiona, nie mówiąc już o zaangażowaniu się w ich losy. Clarke długo buduje napięcie wokół zagadki Ramy – jednak oczekiwana kulminacja nigdy nie nadchodzi. Finał pozostawia poczucie niedosytu. Na tle pozostałych elementów jedynym wyraźnym atutem książki pozostaje kontekst przyszłości: zmiany społeczne i polityczne na Ziemi, kolonizacja innych planet, nowe normy dotyczące życia rodzinnego czy tak odważne idee jak osuszenie Morza Śródziemnego.

Spotkanie z Ramą to powieść o ogromnym potencjale, który nie został wykorzystany. Mimo licznych nagród i statusu klasyka, jest to książka adresowana głównie do najbardziej cierpliwych miłośników hard science fiction. Pozostali czytelnicy mogą poczuć się zawiedzeni.

Robert Marasco, Całopalenie, recenzja

Robert Marasco, Całopalenie, recenzja

Autor: Robert Marasco

Tytuł: Całopalenie

Wydawnictwo: Vesper

Rok wydania: 2020

Liczba stron: 320

Moja ocena: 6/10

Zapowiedzi wokół „Całopalenia” były naprawdę imponujące. Klasyk grozy z lat siedemdziesiątych, wspominany jednym tchem obok „Dziecka Rosemary” czy „Egzorcysty”, po raz pierwszy ukazał się w Polsce w 2020 roku nakładem Wydawnictwa Vesper. Książka została dodatkowo pięknie oprawiona w klimatyczną szatę graficzną autorstwa Macieja Kamudy, a całość dopełnia posłowie Grady’ego Hendrixa, znawcy literatury grozy. Wszystko to sprawiało, że liczyłem na powieść, która mnie porwie i przyprawi o dreszcz niepokoju.

Niestety, mimo wysokich oczekiwań, lektura okazała się dla mnie rozczarowaniem – zamiast mrożącego krew w żyłach horroru otrzymałem historię zbyt przegadaną i mało przerażającą.

Na początku fabuła wydawała się obiecująca. Ben i Marian Rolfe, zmęczeni mieszkaniem w małym wynajmowanym mieszkaniu na Brooklynie, decydują się na wynajem luksusowej rezydencji na północy stanu. Cena jest niezwykle kusząca – 900 dolarów za ponad dwa miesiące – ale okazja ma swoją cenę. W odległym skrzydle domu mieszka starsza pani Allardyce, której lokatorzy muszą codziennie dostarczać posiłki, choć nikt nigdy jej nie widuje. Z biegiem czasu dom zaczyna ujawniać swoją mroczną naturę, a atmosfera gęstnieje. Pytanie, co naprawdę kryje się za drzwiami prowadzącymi do pokoju starszej kobiety, staje się coraz bardziej dręczące.

Niestety, to napięcie rozwija się bardzo powoli. Lektura momentami nużyła mnie przez nadmiar dialogów i przegadanych scen. Marian od początku nie zyskała mojej sympatii, a jej przemiana pod wpływem domu – wstrząsająca i trudna do zaakceptowania – pozostawiła mnie z większą liczbą pytań niż odpowiedzi. Brakowało mi również rozwinięcia postaci Bena, którego zmagania z wypaleniem zawodowym mogły nadać historii dodatkowej głębi.

„Całopalenie” niewątpliwie zasługuje na uwagę jako powieść ważna dla historii literatury grozyprekursorska wobec motywu nawiedzonego domu, a zarazem mocno osadzona w realiach społecznych USA lat siedemdziesiątych. Robert Marasco pokazuje różnice klasowe, zestawiając luksus bogatych posiadłości z ciasnotą wynajmowanych mieszkań. Widać tu pewne podobieństwa do „Lśnienia” Stephena Kinga – jednak w przeciwieństwie do powieści Kinga, „Całopalenie” nie potrafiło mnie przestraszyć ani porwać swoją historią.

Podsumowując, książka miała ogromny potencjał, by stać się niezapomnianym klasykiem horroru, jednak jej powolne tempo, brak klarownego finału i mało sugestywna groza sprawiły, że pozostał niedosyt. To lektura, która może zainteresować miłośników historii literatury grozy, ale niekoniecznie tych, którzy szukają mocnych emocji i szybkiej akcji.

 


Las, który nie oddaje – Anna Musiałowicz, Kuklany las, recenzja

Anna Musiałowicz, Kuklany las, recenzja
 

Autor: Anna Musiałowicz

Tytuł: Kuklany las

Wydawnictwo: Stara szkoła

Rok wydania: 2021

Liczba stron: 170

Moja ocena 8/10

Z twórczością Anny Musiałowicz zetknąłem się po raz pierwszy przy okazji lektury opowiadania zamieszczonego w antologii W cieniu Bangor. Już wtedy zwróciłem uwagę na sposób, w jaki autorka potrafi łączyć subtelną grozę z emocjonalną głębią. Kuklany las to moje drugie spotkanie z jej prozą, ale z pewnością nie ostatnie – na półce czeka już najnowsza powieść Pamiętam tylko ogień oraz zbiór Taboo. Antologia horroru erotycznego, gdzie również znalazł się jej tekst.

Kuklany las to niedługa, lecz bardzo intensywna historia, w której codzienność płynnie przechodzi w coś głęboko niepokojącego. Punkt wyjścia jest prosty: młoda matka zaczyna podejrzewać, że jej kilkuletni syn po spacerze z ojcem… już nie jest tym samym dzieckiem. W tle pojawia się chatka na skraju lasu i dwie kobiety – stara, sparaliżowana matka i jej niepełnosprawna córka. Nic nie jest tu podane wprost, ale wszystko zdaje się krzyczeć, że coś jest nie tak.

Autorka unika dosłowności, stawiając na niedopowiedzenia. Groza rodzi się z nieokreślonego lęku i gęstej atmosfery. Styl Musiałowicz zasługuje na uwagę – jest oszczędny, ale pełen nastroju, prosty, a jednocześnie poetycki i niepokojący. Jednym zdaniem potrafi oddać emocje i budować napięcie. Choć narracja czasem bywa niejasna, a perspektywy się mieszają, odbieram to jako świadomy zabieg, nie wadę.

Kuklany las to nie tylko opowieść grozy. To także historia o macierzyństwie, bezsilności, chorobie i utracie. To literatura, która zostawia ślad. A zakończenie – niepokojące, otwarte, pełne niedopowiedzeń – sprawia, że długo nie można przestać o niej myśleć.

Przemysław Budziński, Kieszenie pełne ślimaków, recenzja

 

Przemysław Budźiński, Kieszenie pełne ślimaków, recenzja

Autor: Przemysław Budziński

Tytuł: Kieszenie pełne ślimaków

Wydawnictwo: Dom horroru

Rok wydania: 2025

Liczba stron: 246

Moja ocena 10/10

„Kieszenie pełne ślimaków” Przemysława Budzińskiego to książka inna niż większość. Choć akcja toczy się w domu opieki, nie jest to smutna czy przesadnie poważna opowieść. Zamiast tego dostajemy ciekawą historię, która łączy obyczaj z humorem, zagadką kryminalną i lekkim dreszczykiem.

Główny bohater, Borys Odmieniec, po trudnym rozstaniu ucieka do Maciejowic, gdzie podejmuje pracę w domu seniora i opiekuje się sędziwym dziadkiem. Miał być spokój, nowe życie i może trochę rutyny, a tymczasem trafia do miejsca, w którym nie wszystko jest takie, jak się wydaje. Wśród pracownic – każda z własnymi problemami i historiami – oraz schorowanych, często porzuconych pensjonariuszy, Borys próbuje odnaleźć swoje miejsce.

Sytuacja zmienia się, gdy jeden z podopiecznych nagle umiera, a chłopak zaczyna podejrzewać, że śmierć nie była przypadkowa. Prowadzi własne śledztwo, które ujawnia, że w tle kryje się stara, nierozwiązana zbrodnia i cicha zmowa milczenia.

Mimo ciężkiej tematyki Budziński nie traci lekkości – książka pełna jest humoru, zabawnych dialogów i trafnych odniesień do popkultury (tak, „zostaw rower, bo mi stracisz” też się tu pojawia). Styl pisania jest swobodny, bardzo współczesny, a język przystępny i nienachalny. Choć elementy grozy pojawiają się dopiero później, nie przeszkadza to w odbiorze – historia wciąga od pierwszych stron, głównie dzięki barwnym postaciom i autentyczności świata przedstawionego.

Autor realistycznie oddaje codzienność pracy opiekuna – bez patosu, ale z szacunkiem i uważnością. To jedno z największych osiągnięć tej powieści. Z kolei zakończenie – przemyślane i nieoczywiste – skłania do refleksji i zostaje w głowie długo po lekturze. Serdecznie polecam ją wszystkim.

 


Paweł Leśniak, Mumia. Morze piasku, recenzja

 

Paweł Leśniak, Mumia. Morze piasku, recenzja

Autor: Paweł Leśniak

Tytuł: Mumia. Morze piasku

Cykl: Mumia (tom 2)

Wydawnictwo: Wydawnictwo Nocą

Rok wydania: 2023

Liczba stron: 418

Moja ocena: 8/10

„Mumia. Morze piasku” autorstwa Pawła Leśniaka to drugi tom cyklu „Mumia”. Jest to mroczna, pełna emocji powieść fantasy z elementami horroru i starożytnych egipskich wierzeń. Autor ponownie zabiera nas w podróż do tajemniczej krainy piasku, słońca i bóstw, gdzie granice między mitem a rzeczywistością zacierają się w każdym rozdziale. Tym razem historia staje się jeszcze mroczniejsza. Kraina pod rządami nowej władczyni – Neferuth – pogrąża się w chaosie. Ludzie głodują, zmuszani są do pracy ponad siły, a tajemnicze stwory zaczynają siać postrach wśród bezbronnych. W tym przerażającym czasie najwyżsi kapłani podejmują dramatyczną decyzję – budzą do życia dawnego bohatera, Mosa, który niegdyś był wojownikiem walczącym po stronie faraona, a potem został zdradzony i przemieniony w mumię przez samego Seta. Lektura „Mumia. Morze piasku” była moim drugim spotkaniem z twórczością Pawła Leśniaka. Po przeczytaniu pierwszej części „Mumia”, która bardzo mi się podobała moje oczekiwania względem tej lektury były duże.


Styl Pawła Leśniaka to coś, co wyjątkowo mi odpowiada. Język jest lekki, pełen emocji, archaizmów i plastycznych opisów.
Autor z niezwykłym wyczuciem połączył elementy egipskiej mitologii, grozy i fantasy, tworząc oryginalną fabułę i wizję świata. Bohaterowie to kolejna mocna strona książki. Uwielbiam wyraziste, niejednoznaczne postacie, a tutaj jest ich pełno: Mose, Sobek, Teje, Set – każdy z nich wnosi coś wyjątkowego i trudno pozostać wobec nich obojętnym. Szczególnie Thot, który swoją obecnością kieruje fabułę na zupełnie nowe tory, był dla mnie jedną z ciekawszych niespodzianek. Nie wszystko jednak zagrało idealnie. Zakończenie, choć ważne i potrzebne, mogłoby być nieco bardziej zwarte. W pewnym momencie miałam wrażenie, że napięcie gdzieś się rozmywa, a emocje opadają zbyt szybko. To jednak drobna rysa na tle całości, która naprawdę mnie porwała.

„Mumia. Morze piasku” to książka, która pochłonęła mnie na kilka wieczorów. To opowieść charakteryzująca się mrocznym klimatem, pełna mitologicznych smaczków i historii, które zostają w głowie jeszcze długo po przeczytaniu, to zdecydowanie warto sięgnąć po ten tytuł.


Bartłomiej Grubich, Baśń o mieście, w którym zawsze pada deszcz i skończył się świat, recenzja

Bartłomiej Grubich, Baśń o mieście, w którym zawsze pada deszcz i skończył się świat, recenzja

Autor: Bartłomiej Grubich

Tytuł: Koniec. Baśń o mieście, w którym zawsze pada deszcz i skończył się świat

Wydawnictwo: Wydawnictwo Vesper

Rok wydania: 2021

Liczba stron: 231

Moja ocena: 8/10


Powieść Bartłomieja Grubicha „Koniec. Baśń o mieście, w którym zawsze pada deszcz i skończył się świat” zabiera czytelnika do ponurej, przygnębiającej Bydgoszczy – miasta, w którym nieustannie pada deszcz, a świat, przynajmniej ten znany bohaterom, wkrótce ma się skończyć. Główni bohaterowie – Zygmunt Mikołaj, Katarzyna Stand i Artur Kasprzyk – wyruszają do stolicy województwa kujawsko-pomorskiego, by odnaleźć zaginioną dziewczynę, Anię. Dla Zygmunta, księdza, wyjazd oznacza poszukiwanie wnuczki jednej z jego parafianek; dla Katarzyny – koleżanki; a dla Artura – dziewczyny, w której od tygodni jest platonicznie zakochany. Podczas pobytu w Bydgoszczy cała trójka zostaje wystawiona na liczne próby. Spotykają dziwnych i niebezpiecznych ludzi, a przez cały czas towarzyszy im coś mrocznego i nieuchwytnego – być może nawet szatańskiego.

"Koniec" Bartłomieja Grubicha to powieść łącząca w sobie elementy thrillera i dramatu. Książka wyróżnia się oryginalną i intrygującą fabułą, pełną zaskakujących zwrotów akcji, które skutecznie utrzymują czytelnika w napięciu. Autor w ciekawy sposób ukazuje wewnętrzne przemiany trojga bohaterów – Zygmunta, pogrążonego w szponach alkoholu i cynizmu duchownego, Katarzyny, rozdartej, podatnej na wpływy murzyn młodej kobiety , oraz Artura, młodego nieśmiałego mężczyzny, który chce zrobić coś ważnego. Liczne nawiązania do Nowego Testamentu – zarówno symboliczne, jak i bardziej dosłowne – dodają historii głębi i zmuszają do refleksji. Styl pisania Grubicha jest lekki, dzięki czemu książkę czyta się bardzo szybko, mimo jej dość pokręconej fabuły.

Jedynym istotnym mankamentem powieści jest obecność wielu motywów i wątków, które pojawiają się w ostatnich rozdziałach książki, ale nie zostatały w żaden sposób wyjaśnione ani rozwinięte. Elementy te, choć często intrygujące, pozostają zawieszone w próżni, co może pozostawić czytelnika z poczuciem niedosytu lub koniecznością samodzielnego dopowiadania sobie sensu niektórych wydarzeń.

Mimo tego drobnego zgrzytu, „Koniec. Baśń o mieście, w którym zawsze pada deszcz i skończył się świat” to lektura godna uwagi – zwłaszcza dla fanów thrillerów i dramatów, którzy cenią sobie literaturę z klimatem, głębią i nutą tajemnicy.

Andrzej Nadolski, Grunwald 1410, recenzja

 

Andrzej Nadolski, Grunwald 1410, recenzja

Autor: Andrzej Nadolski
Tytuł: Grunwald 1410
Wydawnictwo: Wydawnictwo Bellona
Rok wydania: 2003
Liczba stron: 144
Moja ocena: 8/10

 

Bitwa pod Grunwaldem to temat dobrze znany każdemu z lekcji historii, ale książka Andrzeja Nadolskiego pokazuje, że warto spojrzeć na nią raz jeszcze – tym razem bardziej świadomie. „Grunwald 1410” to zwięzłe, a jednocześnie bogate opracowanie najważniejszego starcia średniowiecznej Polski. Autor krok po kroku przedstawia tło polityczne, przygotowania obu stron i sam przebieg walk, skupiając się nie tylko na wielkiej polityce, ale i na ludziach, którzy stali za tym zwycięstwem.

To, co mnie pozytywnie zaskoczyło, to styl – popularnonaukowy, klarowny, bez nadmiaru terminologii. Dzięki temu książkę czyta się szybko i z przyjemnością, nawet jeśli na co dzień nie sięgacie po literaturę historyczną. Na duży plus zasługują również liczne mapy – szczegółowe, czytelne i naprawdę pomocne w śledzeniu przebiegu bitwy.

Warto dodać, że "Grunwald 1410" to część serii „Historyczne Bitwy” wydawnictwa Bellona – świetnego cyklu dla wszystkich ciekawych historii wojskowości. Andrzej Nadolski, znany historyk i znawca średniowiecznych dziejów Polski, przygotował solidną, choć dość klasyczną pozycję. Osobiście zabrakło mi nieco głębszego spojrzenia na źródła i kontrowersje wokół tematu. Mimo to – warto! Szczególnie jeśli szukacie krótkiej, konkretnej lektury o jednym z naszych największych zwycięstw.



Paula Uzarek, Dom Lalkarki, recenzja

 

Paula Uzarek, Dom Lalkarki, recenzja

Autor: Paula Uzarek
Tytuł: Dom Lalkarki
Wydawnictwo: Wydawnictwo HM
Rok wydania: 2025
Liczba stron: 304
Moja ocena: 9/10



„Dom lalkarki” autorstwa Pauli Uzarek to wciągająca powieść, która łączy w sobie elementy urban fantasy, romansu oraz kryminału, okraszone odrobiną grozy. Jej bohaterami są czarownik Juliusz, perfekcjonista, znany z pracy w pojedynkę, oraz wiedźma zielna Mika, urodzona awanturnica skacząca z kwiatka na kwiatek. Otrzymują oni niecodzienne zlecenie: mają odnaleźć duszę kobiety, która przed osiemnastu laty straciła życie w niewyjaśnionych okolicznościach, i umożliwić jej przejście na „drugą stronę”. Aby to zrobić, konieczne będzie zbadanie okoliczności jej śmierci oraz odnalezienie zaginionego przed laty dziecka.

Sięgając po tę książkę zakładałem ze będzie to powieść romantyczna osadzona w świecie fantasy. W rzeczywistości fabuła powieści tylko z pozoru wydaje się prosta. Małe, wyludnione miasteczko, tajemnicza kobieta roztaczająca aurę magii i tajemnicy – to wszystko staje się głównym wątkiem opowieści. Gdy zagłębiałem się w tę historię, przekonałem się, że Dom to miejsce pełne sekretów, gdzie magia splata się z rzeczywistością. Mieszkańcy przypominają postacie znane z opowiadania H.P. Lovecrafta „Widmo nad Innsmouth” – są tajemniczy, małomówni i niebezpieczni.

Lektura „Domu lalkarki” była moim drugim spotkaniem z twórczością Pauli Uzarek. Nieco ponad rok temu miałem okazję czytać jej opowiadanie w zbiorze „Szczypta Magii”. Również tym razem przekonałem się, że styl autorki bardzo mi odpowiada. Paula pisze lekko, z humorem i ogromnym wyczuciem, co sprawia, że książkę czyta się jednym tchem. To, co bardzo przypadło mi do gustu, to duża, przyjazna dla oka czcionka sprawia, że książkę czyta się komfortowo, a świetnie wykreowani bohaterowie – zwłaszcza Mika – wzbudzają sympatię czytelnika. Autorka mistrzowsko łączy barwne opisy z subtelną nutą grozy oraz szczyptą humoru. Kolejnym atutem książki jest piękna okładka w odcieniach zieleni autorstwa E. Raj.

„Dom lalkarki” Pauli Uzarek to jedna z tych książek, które pozostają z czytelnikiem na długo po odłożeniu ich na półkę. W mojej ocenie jest to lektura, po którą zdecydowanie warto sięgnąć – osobiście daję jej moją rekomendację.

Maciej Borkowski, Midway 1942, recenzja

Maciej Borkowski, Midway 1942, recenzja

Autor: Maciej Borkowski
Tytuł: Midway 1942
Wydawnictwo: Wydawnictwo Bellona
Rok wydania: 1992
Liczba stron: 175
Moja ocena: 8/10


„Midway 1942” autorstwa Macieja Borkowskiego to publikacja wydana przez Wydawnictwo Bellona w ramach serii „Historyczne bitwy”. Książka poświęcona jest kluczowej bitwie, która miała miejsce na Pacyfiku pomiędzy flotami Stanów Zjednoczonych a Japonią w czasie II wojny światowej. Autor szczegółowo opisuje nie tylko przebieg samej bitwy, ale także tło strategiczne, plany operacyjne każdej z walczących stron, sylwetki amerykańskich i japońskich dowódców oraz konsekwencje, jakie ta bitwa miała dla późniejszych działań na Pacyfiku.
Midway 1942” to w mojej ocenie publikacja popularnonaukowa, napisana z myślą o szerokim gronie odbiorców. Nie jest przeładowana skomplikowaną terminologią, co czyni ją przystępną w odbiorze nawet dla osób, które nie posiadają specjalistycznej wiedzy na temat II wojny światowej, lotnictwa, czy marynarki wojennej. Dużym atutem książki są bogate materiały graficzne, w tym mapy i zdjęcia archiwalne. Dzięki nim publikacja staje się nie tylko przyjemna w czytaniu, ale także atrakcyjna wizualnie.
Moim zdaniem „Midway 1942” to doskonała propozycja dla wszystkich, którzy interesują się historią II wojny światowej, ale niekoniecznie pragną zagłębiać się w literaturę naukową.



Tomasz Siwiec, Mordercze Kury, recenzja

Tomasz Siwiec, Mordercze Kury, recenzja

Autor: Tomasz Siwiec

Tytuł: Mordercze Kury

Wydawnictwo: Horror Masakra

Rok wydania: 2021

Liczba stron: 58

Moja ocena: 10/10

W małej oddalonej od głównej drogi wsi dochodzi do serii brutalnych morderstw. Szybko okazuje się, że za te makabryczne zbrodnie nie odpowiadają ludzie, lecz… krwiożercze zmutowane kury, które postanowiły zamienić się miejscami z ludźmi i same zjeść amatorów drobiu.

„Krwiożercze kury” to kolejna minipowieść Tomasza Siwca, stworzona w ramach „Morderczej serii”. Po „Morderczych kaczkach” i „Morderczym krecie” miałem okazję poznać kolejną niezwykłą wizję końca świata, tym razem w wykonaniu mieszkańców przydomowego kurnika. Uważam, że Tomasz Siwiec to absolutny mistrz łączenia powieści grozy z czarnym humorem. Przy jego książkach można zarówno zgrzytać zębami z przerażenia, jak i chichotać w najlepsze. Autor po raz kolejny udowadnia, że w świecie horroru nie ma dla niego tematów tabu. Absurdalna fabuła, krwawe, sugestywne opisy, umiejętne budowanie napięcia, a przede wszystkim czarny humor sprawiają, że od tej książki nie sposób się oderwać. Na uznanie zasługuje również piękna, klimatyczna okładka autorstwa Joanny Widowskiej.

Jedynym minusem książki jest drobny druk, w jakim została wydana. Mimo to uważam, że warto po nią sięgnąć, a biorąc pod uwagę jej objętość, jest to idealna lektura na chwilę relaksu przed niedzielnym rosołkiem.


Juan Vazquez Garcia, Kriegsmarine. Marynarka wojenna III Rzeszy, recenzja

Juan Vazquez Garcia, Kriegsmarine. Marynarka wojenna III Rzeszy, recenzja

 

Autor: Juan Vazquez Garcia

Tytuł: Kriegsmarine. Marynarka wojenna III Rzeszy

Wydawnictwo: Bellona

Rok wydania: 2015

Liczba stron: 144

Moja ocena: 4/10



Kriegsmarine. Marynarka wojenna III Rzeszy” autorstwa Juana Vazqueza Garcii to pięknie wydana książka poświęcona niemieckiej marynarce wojennej w okresie II wojny światowej. Pod względem wizualnym prezentuje się znakomicie: twarda oprawa, bogaty materiał fotograficzny oraz kolorowe mapy sprawiają, że każdy pasjonat historii II wojny światowej powinien mieć tę pozycję na swojej półce.

Jednak gdy zacząłem zagłębiać się w lekturę, mój entuzjazm stopniowo malał. Liczyłem, że autor omówi w sposób całościowy Kriegsmarine, a nie tylko skupi się na dwóch najbardziej znanych okrętach wchodzących w jej skład pancernikach „Bismark” i „Tirpitz”.

Juan Vazquez Garcia w swojej książce przedstawia udział Kriegsmarine w walkach na Morzu Północnym w sposób bardzo subiektywny, niewiele uwagi poświęcając wydarzeniom na Morzu Bałtyckim, Śródziemnym, Białym, Karskim, a także na Oceanie Atlantyckim, Spokojnym czy Indyjskim. Książka praktycznie nie ma zakończenia, ponieważ ostatni rozdział poświęcony jest zatopieniu pancernika „Tirpitz” przez Aliantów pod koniec 1944 roku, podczas gdy okręty Kriegsmarine były wykorzystywane przez Niemców aż do końca II wojny światowej, a niektóre z nich zostały zezłomowane dopiero w 1946 roku. Kolejnym słabszym elementem książki jest jednostronne przedstawienie działań Kriegsmarine; czytelnik, który nie zna historii II wojny światowej, mógłby odnieść wrażenie, że na morzach i oceanach pływały niemal wyłącznie okręty Royal Navy i Kriegsmarine, jakby floty Japonii, Włoch, Związku Sowieckiego, Francji, USA czy innych państw nigdy nie istniały. Autor skupił się wyłącznie na okrętach nawodnych, praktycznie pomijając kwestie niemieckich okrętów podwodnych, czyli U-Botów.

Kriegsmarine. Marynarka wojenna III Rzeszy” to pozycja warta uwagi, przede wszystkim ze względu na bogaty materiał graficzny (zdjęcia, mapy), który się w niej znalazł. Może stanowić doskonały wstęp do dalszych poszukiwań związanych z historią II wojny światowej.